Było chwilę przed 8 rano. Weszliśmy do przychodni... tabuny kłębiących się, połamanych ludzi. Jest ciasno i duszno. Przedzieramy się przez korytarz uważając by nie potknąć się o czyjś gips albo kulę. W ręku trzymam kurczowo kartę wypisową ze szpitala, na której widnieje "9.00 - gipsownia". Mieliśmy tylko tyle i aż tyle. Doktor X zajmie się młodym. Nie musimy już szukać specjalisty bo on znalazł nas. Przed gipsownią oczywiście tłoczno. Nie ma gdzie usiąść, ludzie są podenerwowani. My jak dzieci we mgle. Co mamy teraz robić? Po prostu czekać? Radek poszedł zarejestrować Tadzia. Niestety wrócił z niczym bo nie mieliśmy skierowania, nawet o nim nie pomyśleliśmy. Przecież wczoraj wyszłam ze szpitala. Na korytarzu robi się coraz bardziej nerwowo, jakaś zniecierpliwiona i zażenowana kobieta zaczęła sama zdejmować dziecku gips, inni lamentują. Nagle zobaczyłam, że jest oddzielne pomieszczenie dla matek z dziećmi - może tam uda mi się nakarmić małego w ciszy i spokoju. Szału nie było, ale z drugiej strony nie oczekiwałam za wiele. Były dwa krzesełka, umywalka, jedno łóżko i dwa przewijaki. Było też sporo osób w środku i małe dzieci z krzywymi stopami. Widać, że nie są tu pierwszy raz bo są o wiele większe od naszej 5 dniowej kruszyny. Nagle weszliśmy do innego świata. Rodzice dzieciaków uśmiechają się i witają nas serdecznie, mówią, że nie ma się czym martwić, że jesteśmy w dobrych rękach, że metoda Ponsetiego jest najlepsza i że może uda się bez tenotomii... Jeżu!! O czym o ni do mnie mówią?! Ja przecież nic jeszcze nie wiem, jaka tenotomia, jaki Ponseti?! Poczułam się jak ogłuszona. Radek koczował przed gipsownią na naszego lekarza. Nie wiedzieliśmy czy nas przyjmie skoro nie mamy skierowania. Ja usiadłam w rogu sali i zaczęłam karmić małego. Starałam się już nic nie słyszeć, nie wiedzieć Czekaliśmy. Nagle do pokoju wszedł jakiś ogromny poharatany człowiek i krzyknął "Doktor X już jest!". Wszyscy w jednej chwili stanęli na baczność, podnieśli swoje pociechy i czekali w blokach startowych. Jakby to był jakiś wyścig. Co tu się dzieje? Nagle ruszyła pierwsza para. Nie było ich 10 minut, w oddali słychać było płacz, wracają z zagipsowanym szkrabem. Potem następni i następni. Wygląda na to, że teraz nasza kolej.
Weszliśmy do gipsowni. Ogromny jak skała, poharatany mężczyzna okazał się panem gipsiarzem. Uśmiechnął się. Doktor X mył ręce.
- Nazwisko?
- Florkiewicz Tadeusz.
Podszedł spokojnie do Tadzia. Poprosił byśmy go rozebrali. Rozcięli longety. Nogi wyglądały niewiarygodnie lepiej - i to tylko po 5 dniach w longetach! Byłam pełna nadziei. To się uda!
- Panie Doktorze. Czy może nam pan wytłumaczyć co teraz będzie się działo? Ile gipsów będzie potrzebne, czy będzie potrzebny zabieg? O co chodzi z tym Ponsetim?
- Nie wiele mogę państwu powiedzieć. Najpierw co tydzień będziemy zakładać gips i patrzeć jak reagują stopy. Gdy usuniemy już szpotawość będziemy mogli zająć się końskością.
- No ale ile to może być gipsów?
- Nie wiem, nie jestem Panem Bogiem.
No to niewiele się dowiedzieliśmy. Ale z drugiej strony to musi być cudotwórca skoro nogi wyglądają już tak dobrze!
Tadzio leżał na ogromnym łóżku, Radek trzymał go za barki, w taki sposób by się nie poruszył. Doktor X trzymaj jedną stopę i z zamkniętymi oczami wyginał ją w jedną i drugą stronę. Mruczał coś pod nosem. Wyglądało to tak jakby robił prześwietlenie i sprawdzał gdzie, która kość się znajduje. Wszyscy milczeliśmy. Nagle pan gipsiarz zaczął owijać nóżki watą a następnie mokrym gipsem. Tadzik był niewzruszony, a gdy poczuł ciepło gipsu zwyczajnie usnął. To dało mi taki wewnętrzny spokój, że on nie cierpi, nic go nie boli. A jego malutkie nóżki i kości są jak z plasteliny. Trzeba je tylko dobrze uformować.
- W przyszłym tygodniu proszę aby syn przed wejściem do gabinetu był już rozebrany i bez gipsów. Tak będzie szybciej. Po zdjęciu gipsu proszę umyć nogi i nasmarować kremem, byleby nie tłustym. Za 15 minut proszę podejść pod gabinet i sprawdzimy ukrwienie palców. To wszystko. Dziękuję
Już rozumiałam czemu te wyścigi. Dostosujemy się więc do panujących tu zasad.
Podniosłam małego z łóżka. Chciałam go już przytulić. Był bardzo ciężki. Miałam wrażenie, że jego gipsowe nóżki ważą tyle co on sam. Wyszłam z nim na korytarz i spokojnie przeszłam do pokoju. Na korytarzu jakby wszyscy się uspokoili, nagle byli zdrowi, nagle mogli czekać, nagle... nagle zobaczyli 5 dniowe dziecko zagipsowane od pasa w dół. Litość. Takie spojrzenia towarzyszyły nam jeszcze długo. W środku poczułam satysfakcje, uśmiechałam się - to tak jakby ci ludzie dostali nauczkę, za to narzekanie i nieuprzejmość. Ja jestem tym typem człowieka, który jak ma czekać to będzie czekał. Nie stracę panowania nad sobą i będę cicho siedzieć - jeśli wiem, że to na co czekam jest tego warte. A wizyta u naszego cudotwórcy była warta wszystkiego.
Tadziowi gips nie przeszkadzał. W sumie to noworodek, głównie śpi i je. Nie zna innych nóg. Ja tez się przyzwyczaiłam. Zakładałam mu na nogi większe spodenki, myłam go wacikami, karmiłam na leżąco. Znaleźliśmy metody na wszytko i właściwie żyliśmy sobie spokojnie z naszym GIPSY kingiem.
W następnym tygodniu byliśmy już przygotowani. Mieliśmy skierowanie, kremy, ręczniki, płyn do mycia. Kanapki i wodę gdybyśmy mieli długo czekać. Zgodnie z zaleceniami poszliśmy zdjąć gips. Wielkie obcęgi i te małe nóżki... szarpanie... nie podobało mi się to. Tadziowi też. Panu gipsiarzowi też - za każdym razem narzekał, że te gipsy są niepotrzebnie takie siermiężne.
- Jakby nie mogli cieńszych tych gipsów robić! Już mam wybity jeden palec. Te gipsy mnie wykończą!
-Najwidoczniej się nie da - odpowiadaliśmy i cierpliwie czekaliśmy aż skończy.
Było jeszcze wcześnie. Mieliśmy prawie godzinę do przyjścia lekarza. To był pierwszy raz gdy mogliśmy dotknąć stopy, przyjrzeć się im bliżej. Nie powiem, że było to cudowne doznanie. Powiem gorzej. Było to dla mnie obleśne... wiem, że nie powinnam tak pisać. Ale to właśnie czułam- obrzydzenie. Jego noworodkowa skóra złuszczała się pod gipsem, śmierdziała, malutkie paluszki ściśnięte, stopy nadal krzywe. Musiałam go umyć, ale każdy mój dotyk sprawiał mu ból, wzdrygał się, był niecierpliwy. Miał przeczulice...nic dziwnego, w końcu od urodzenia jego nóżki były chronione grubą warstwą gipsu. To mycie było chaotyczne i tyle o ile... byle szybko skończyć i zawinąć w ręcznik. W środku chciało mi się wyć ale wiedziałam, że to nic strasznego, trzeba to zrobić. najpierw Radek chciał mnie wyręczyć. Widział, że źle to znoszę. Ale ja musiałam zrobić to sama, taka już jestem...niepotrzebnie.
Tym razem zdecydowaliśmy się zrobić zdjęcie. Z rozsądku, nie do albumu rodzinnego. Bez zdjęć nie będziemy widzieć czy korekcja postępuje. Już teraz nie byliśmy pewni czy jest lepiej. Nie wiedzieliśmy też czy powinno już być lepiej. Zawierzyliśmy naszemu milczącemu lekarzowi. Ufaliśmy, że z każdym tygodniem nogi będą prostsze. Teraz wyglądały całkiem dobrze... nie tak jak zapamiętałam w szpitalu. Wtedy jego duże palce prawie dotykały łydek...
Znowu pan gipsiarz zawiadomił przyjście lekarza. Tym razem i my ustawiliśmy się w blokach startowych. Wiedzieliśmy już jak to będzie wyglądać.
Z tygodnia na tydzień czuliśmy się pewniej. Było nam łatwiej. Okiełznaliśmy bestię. Powoli to my staliśmy się uśmiechniętymi rodzicami witającymi kolejnych "szpotawców". W trakcie czekania na lekarza, wymienialiśmy się informacjami, opowiadaliśmy swoje historie, wspieraliśmy się. To nie od lekarza wiedziałam, że w nocy lepiej podkładać pod nogi poduszkę, by krążenie było lepsze, albo żeby czyścić skórę między paluszkami patyczkami do uszu, że do nawilżania, a nie natłuszczania skóry najlepsze są emolienty, że w foteliku samochodowym powinno się pod kolana wkładać kocyk, żeby odciążyć nogi, żeby nosząc malucha podtrzymywać gipsy, żeby nie musiał sam ich dźwigać, żeby za każdym razem robić zdjęcie paluszkom w gipsie, żeby widzieć czy ten się nie zsunął... tona przydatnych informacji. To w tym pokoju poznałam dwie cudowne dziewczyny - mamę Zuziową i mamę Stasiową - które trwają ze mną w walce po dziś dzień. Rozmawiamy ze sobą codziennie, zmagamy z tymi samymi problemami i tak jest po prostu łatwiej. Mało kto jest w stanie zrozumieć co się przeżywa gdy sam tego nie doświadczył. Nie tylko się wspieramy - działamy i efekty może już niedługo ujrzą światło dzienne.
A stopy... tygodnie mijały. A my z coraz większym niepokojem spoglądaliśmy na prawą nogę. Lewa wydawała się świetnie reagować na leczenie, prawa już nie. Czekaliśmy... sama nie wiem na co czekaliśmy. Po co do cholery czekaliśmy?!
Przy piątym gipsie nie było naszego lekarza. Zastępował go jakiś inny. Gaduła. Wolałam już tego naszego, poważnego i cichego, który za każdym razem mówił "Zobaczymy jak to będzie wyglądało za tydzień, proszę się nie martwić". Ten za to mówił za dużo, dużo za dużo -Oj, to bardzo źle wygląda. Fatalne stopy. No tymi gipsikami to możemy sobie próbować, ale i tak widzę, że będzie potrzebna operacja. Wiecie Państwo metoda Ponsetiego to może jest dobra, ale nie w takim przypadku...". Słuchałam z niedowierzaniem. Wewnątrz sobie pomyślałam - Co ty chłopie mówisz?! Leczy nas doktor X a on przecież jest najlepszy i nie mówił nic złego o naszych stópkach. Zastępujesz go. Widzisz stopy przez 3 minuty i już takie brednie!. Przytakiwaliśmy z uśmiechem, chociaż mina mi zrzedła. On się przecież nie zna... ale gdzieś ta wizja rekonstrukcji stopy we mnie została. Nic o tym wcześniej nie słyszałam. Pewnie nie chciałam słyszeć. Z naszym Tadziem będzie inaczej!
Czekaliśmy 8 tygodni, 8 gipsów, aż lekarz w końcu powiedział:
-Proszę Państwa. uzyskaliśmy korekcję szpotawości. W przyszłym tygodniu proszę się zgłosić na tenotomię...
Zadałam wtedy pytanie, czy mimo tego, że prawa noga wygląda gorzej powinniśmy robić zabieg.. coś mówiło mi, że to nie ma sensu. Lekarz powiedział, że tak ma być. Uwierzyłam. Głupia.
Jakbym czytała historię mojego syna sprzed prawie 4 lat. Zapewne ten sam Dr X i te same wątpliwości,co u ciebie. Ja uciekłam z Kliniki po 3 próbie skierowania na operację i 22 gipsie. Przebiliśmy ówczesnego rekordzistę, którego korekcja zajęła 16 gipsowań. Na szczęście zaufałam swojej matczynej intuicji i dziś niczego nie żałuję, może jedynie tego że zaufałam Dr X i pozwoliłam na niepotrzebne cierpienia dziecka, a można było tego uniknąć. Ten temat zawsze wzbudza we mnie wiele emocji i szkoda mi tych dzieci, których rodzice nie mają możliwości skorzystania z innych opcji i niestety są skazani na to co jest w ich zasięgu. Zycie pokazuje, ze nie dla wszystkich dzieci wychodzi to na dobre... 3mam kciuki za Tadzia. Z pewnością będzie z niego dzielny chłopak, jak mój B.
OdpowiedzUsuńJeśli dobrze odczytuję... to TatoB "zorganizował" nam tę ucieczkę:) za co będę Wam zawsze wdzięczna:)
To się w głowie nie mieści.
OdpowiedzUsuńTakie małe dzieciątko cierpi, a konowały mają wazną minę i swoje zdanie. Zgroza Wiem o tym dużo, bo empatii do pacjenta bez względu na wiek fartuchy mają coraz mniej. Przepisy ( nie koniecznie słuszne) natomiast przestrzegają skrupulatnie. Współczuję serdecznie!!
Czemu nikt nie pisze kim jest dr X.. Poprosze o maila z informacja o kim mowa. Leak.alex@gmail.com W glowie sie nie miesci, ze Ci Dr z pomoarza maja takie dobre opinie w internecie skoro ewidentnie nimi nie sa...
OdpowiedzUsuń