Wyobraźcie sobie baletnicę, która tańczy w pointach (to te piękne buciki) i nagle upada i skręca nogi w kostce do środka. Tak właśnie...

Latające gipsy

By | 19:22:00 2 comments


Wyobraźcie sobie baletnicę, która tańczy w pointach (to te piękne buciki) i nagle upada i skręca nogi w kostce do środka. Tak właśnie wyglądały stopy Tadzia gdy się urodził. Poprzez cotygodniowe zakładanie gipsów nogi baletnicy się wyprostowały, ale niestety nadal były w pointach - obciągnięte paluszki i brak pięty. Niestety tej deformacji nie da się naprawić tylko gipsami. Do tego była potrzebna ta felerna tenotomia. Cóż... mój syn ma teraz nogi jak baletnica, która zapomniała zdjąć jednego buta. 



Emocje opadły. W domu czekała na nas roześmiana Miśka, która od razu zaopiekowała się swoim braciszkiem. Tadzio był zmęczony ale bardzo spokojny. Tak jakby nic się dzisiaj nie wydarzyło. I dobrze. Potrzebowaliśmy spokojnej nocy. Oczywiście z kilkoma pobudkami jak to zazwyczaj bywa, ale to normalne. 

Kolejny dzień również nie przyniósł nic nowego. Tadzio był zaznajomiony z gipsem. Nie cierpiał.Nie odczuwał bólu. Gipsy troszkę się różniły, były cieńsze i wygładzone - na lewą stopę patrzyło się miło - miała ten charakterystyczny kąt prosty pomiędzy stopą a piszczelem. Prawa stopa niestety nie - gips był praktycznie prosty, był też brudny od krwi, która po zabiegu zaczęła przesiąkać. No cóż. Nie pozostaje nam nic innego jak czekać dwa tygodnie na konsultacje z lekarzem. 

Żyliśmy zatem normalnie....aż do czwartku rano (wow! jeden dzień:). Radek niczym ninja wychodził do pracy po 5 rano. Tym razem mieliśmy szczęście i nie obudził dzieciaków. Po jakiejś godzinie uśmiechnięty Tadeusz przywitał dzień  i zaraz za jego śladem poszła Michalina. Pampersy, ubieranie się i śniadanie... machina rutyny ruszyła. Kolejny pampers... rozbieram Tadzia... patrze na nogi. O szit! Nie widać paluszków! Gips się ześlizgnął. Popłoch. Szybki telefon do Radka:

- Radek musimy jechać do szpitala, gips się zsunął!
- Jesteś pewna? Serio nie dam rady wyjść z pracy... poradzisz sobie?
- Dobra. zadzwonię do mojej mamy, 

Mama na szczęście miała już wolne i przyjechała najszybciej jak mogła. Zabieranie Michaliny ze sobą do szpitala byłoby najgłupszym pomysłem - misją samobójczą. Tak więc babcia przybyła z odsieczą! Gdy weszła do domu, ja już byłam spakowana i gotowa do wyjścia. Biegiem do samochodu. Na szczęście godziny szczytu mieliśmy już za sobą i po 45 minutach byłam u celu. 

Ale ze mnie kretyn! Zapomniałam wózka! - wysyczałam pod nosem gdy zorientowałam się, że nie ma Radka, który będzie dźwigał fotelik. No cóż. Zacisnęłam zęby i udałam się do rejestracji. 

- Dzień dobry. Mój syn jest pacjentem doktora X, przedwczoraj miał operację i niestety gips mu się zsunął. Musimy go natychmiast zdjąć i wymienić. 
- Ale pan doktor dzisiaj nie przyjmuje...
- A czy jest doktor Y, albo ktokolwiek kto może nam pomóc?
- No dzisiaj przyjmuje jakaś młoda lekarka... nowa jest... ja nie wiem czy ona potrafi. Proszę poczekać zadzwonię do niej...

To się nazywa szpital ortopedyczny... ale pomijając tę kuriozalną sytuację, pani w rejestracji była niesamowicie uprzejma. 

- Ta lekarka powiedziała, że wolałaby tego gipsu nie zakładać. Nie zna się na tym za dobrze..
- To co mam zrobić? Dziecko nie może pozostać w tym gipsie bo on zdeformuje mu nogi, a jeśli go zdejmiemy i nie założymy od razu drugiego - wada może wrócić. I całe leczenie pójdzie na marne. 
- Dobrze. Już dzwonię i szukamy lekarza....Doktor X jest teraz na operacji, ale jest na oddziale. Proszę tam pójść z dzieckiem. 

No to poczłapałam z nosidełkiem w rękach. Jeju... nawet nie wiecie jak to daleko i jak niewygodnie nosi się to ustrojstwo...a Tadzik w swoich gipsowych bucikach raczej nie ułatwia. 
Zmachana dotarłam na oddział. A tam pustki. Złapałam jakąś pielęgniarkę, która w pośpiechu starała się wyjść na korytarz

- Przepraszam! szukam jakiegoś lekarza...
- Oj to nie teraz!!! Teraz mamy oddziałowe JAJECZKO!
- Co proszę? Ale... ale mój syn potrzebuje pomocy TERAZ!
- Musi poczekać...sama pani rozumie... Jajeczko z ordynatorem!

I pobiegła. Zostawiła mnie z tą rozdziawioną miną. No cóż. Usadowiłam się w strategicznym miejscu, żeby obserwować wchodzących i wychodzących lekarzy. Nasz też musiał tu być, w końcu jest ordynatorem. przypomniało mi się, że na oddziale jest jeszcze pokój lekarski. Tak więc wparowałam do niego jakby nigdy nic, licząc na łut szczęścia. Ja już taka jestem, jak drzwiami się nie da to oknem wejdę. A jeżeli chodzi o moje dzieci to zębami wygryzę dziurę w murze. Przez czysty przypadek trafiłam na lekarkę, która wykonywała zabieg. Właśnie wychodziła. Pokazałam jej szybko nogi Tadzia. 

- No pewnie, że założę jeszcze jeden gips! Proszę iść do przychodni, zdjąć gips i ja tam zaraz przyjdę. 

No to znowu z wywieszonym jęzorem taszczę nosidełko do przychodni. W gipsowni znajoma twarz. Gips zdjęty. Noga oblepiona krwią. Krzywa jak przedtem. Umyłam ją dokładnie i już miałam usiąść i czekać... aż tu nagle zjawiła się pani doktor. Miłe zaskoczenie. Do czekania byłam już tak przyzwyczajona, że właściwie nie brałam takiego szybkiego scenariusza pod uwagę. 

Gips sprawnie założony. Gadka o tym jak brzydkie stopy ma mój syn zaliczona. Widmo operacji przybliżone. No nie pozostało mi nic innego jak z uśmiechem na twarzy wrócić do domu. 

Te kilka godzin dało mi ostro w kość. Tadeusz jak zwykle niewzruszony. Poszedł spać. Po powrocie obfotografowałam stopy ze wszystkich stron, żeby móc kontrolować, czy gips znowu się nie zsunie. To byłby pech. Ale lepiej dmuchać na zimne!

I tak dmuchałam i chuchałam i już w sobotę gips zsunął się znowu. Na szczęście byłam z Radkiem. Michalina znowu do mojej mamy. A my do szpitala. Oczywiście wiedzieliśmy, że przychodnia przyszpitalna będzie zamknięta, ale w szpitalu ortopedycznym jest ostry dyżur i tam zamierzaliśmy się udać. Nie chcieliśmy jechać do pierwszego lepszego szpitala, bo szansa na znalezienie lekarza, który ma pojęcie co robi była znikoma. 

Ostry dyżur. Na recepcji pusto. W poczekalni jakieś trzy osoby. Nic nie wiedzą. Czekamy.  Mój mąż jest raczej cierpliwy ale po 20 minutach już miał dość. Poszedł szukać kogokolwiek. Wrócił po chwili jeszcze bardziej wkurzony. Pielęgniarka piła sobie kawkę z lekarzem. Opowiedział im szybko naszą historię i usłyszał:

- Dobrze, że przyjechaliście. Gips trzeba zmienić. Szkoda tylko, że dzisiaj nie ma nikogo kto mógłby ten gips założyć...rozumie Pan... Wielkanoc... nikt nie chce pracować

Byłam w szoku! ORTOPEDYCZNY OSTRY DYŻUR na którym nie zakładają gipsów???!!! No to chyba jakiś żart... ale tak łatwo się nie poddamy. Czekamy dalej. Radek w międzyczasie znalazł księgę skarg i zażaleń i zaczął ją skrzętnie wypełniać...z uśmiechem na ustach:) 

Nagle przyszła pielęgniarka i poprosiła nas do gabinetu, co nie spotkało się z uznaniem pozostałych czekających - przecież my byliśmy pierwsi, ile można jeszcze czekać, co tu się dzieje?!. Na szczęście to nie ja musiałam im tłumaczyć, że mamy dwumiesięczne dziecko i raczej ono nie może czekać. Zrobiła to pielęgniarka. 

Wizyta u lekarza była jeszcze bardziej kuriozalna. Praktycznie musiałam mu wytłumaczyć czym jest metoda Ponsetiego, dlaczego nie możemy czekać i jak powinien być założony gips! Oczywiście wielki pan doktor uniósł się dumą, ale do jasnej cholery... 

-Proszę czekać. Coś z tym gipsem wymyślimy. 

Radek patrzył na naszego Tadzia i już się zastanawiał, czy w samochodzie nie ma kombinerek, żeby mu te gipsy zdjąć. Już nawet miał iść ich szukać, ale akurat zrobił się jakiś ruch i lekarz zmierzał do gipsowi (wow! jednak mają takie pomieszczenie!). 

Zdjęcie gipsu było chyba najłatwiejszą częścią. Lekarz odpalił specjalną piłę i szybko zdjął gips. Tadziowi ten bardzo głośny brzęczący dźwięk nie przeszkadzał w ogóle. Lekarz skrzętnie obejrzał gips, przykładał go do nogi... jakby próbował zrozumieć jak to działa. Normalnie załamka. 

Z pomocą pielęgniarki zaczęli gipsować. Zupełnie nie tak jak doktor X... ale przecież sama tego nie zrobię. Przekleństwa kłębiły mi się w głowie. Dobra. Coś tam poskładali. Wyglądało to słabo. Noga powinna być zgięta pod kątem 90 stopni w kolanie... tutaj była prawie prosta....

Na szczęście lekarz (za co go szanuję) popatrzył krytycznie na swoją pracę i powiedział, że musimy to zrobić jeszcze raz, bo tak jest źle. Niewiele osób przyznałoby się do błędu. Tym razem postanowili wezwać lekarza, który jest dzisiaj na oddziale i kiedyś pracował z doktorem X. Odetchnęłam. Jest szansa, że będzie lepiej. 

- Teraz poczekajcie. Gips musi trochę wyschnąć, żebyśmy mogli go zdjąć. 

Czekać. Czekać. Czekać. Ja mogę czekać, ale Tadzio ma pewne granice wytrzymałości... był cierpliwy. Nawet przysnął z nudów na tym stole do gipsowania. 

Przybyło wsparcie. Panowie zabrali się za zdejmowanie gipsów i zakładanie kolejnego. Ten nowy lekarz zaczął tłumaczyć co i jak... darmowy wykład i szkolenie na naszym dziecku. Nieważne. Miejmy to za sobą... zacznijmy Wielkanoc.

Uff...święta przebiegły spokojnie a ten fantastyczny gips wytrzymał aż do środy! Tym razem wyjęłam kombinerki z garażu i zdjęłam go sama. Moja mama znowu przyjechała do nas na sygnale. Ja spakowałam Tadeusza i w drogę do szpitala. Tym razem nie chciało mi się płakać, tylko śmiać... nasza służba zdrowia. Jak zawsze cudowna. Ale tym ironicznym uśmiechem zamierzałam obdarzyć naszego lekarza - doktora X. Bo dzisiaj był jego dzień przyjęć w przychodni przyszpitalnej. Już mi się nie wywinie. 

Rejestracja i pod gabinet. 

- Panie doktorze. Gips nam spadł po tenotomii... już trzeci raz. Założy Pan nowy?
- Oczywiście. Proszę iść pod gipsownie. 

Miałam nadzieje, że chociaż porozmawiamy chwilę. Może powie mi, jakie jest działanie gdy tenotomia się nie powiodła. Niestety czasu nie miał. Założył gips, który ważył chyba 2 kilogramy! I pobiegł do pacjentów...

Ostatni gips wytrzymał do końca. Dzień przed kontrolą urządziliśmy sobie z dzieciakami imprezę pożegnalną dla gipsowych bucików. Bo to już koniec. Znikną z naszego życia. Nareszcie. 


Starszy post Strona główna

2 komentarze:

  1. O boziuuu...przecież oni mają tyłu pacjentów w tej przychodni i do tej pory nie nauczyli się zakładać tych gipsów porządnie... Z naszym B było podobnie,ale w trakcie leczenia. Gips potrafił zsunąć się niecałe 24h od nałożenia. W samochód,do przychodni,szukanie lekarza, gipsowanie, gadka jaka ta stopa oporna, widmo operacji... A może oni mają gotowe teksty takim rodzicom jak my, czytając Twoje wspomnienia przeniosłam się w czasie... Dobrze że Wy i My mamy to już są sobą... Nerwowe wizyty w przychodni. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawie to zostało opisane.

    OdpowiedzUsuń