- Radek! Przez to wszystko zapomniałam spytać jak ma na imię nasz syn!? Kazik tak?  - Nie... to będzie Tadzio... wygląda jak mały Tadzio ...

Powrót do domu

By | 20:58:00 1 comment
- Radek! Przez to wszystko zapomniałam spytać jak ma na imię nasz syn!? Kazik tak? 
- Nie... to będzie Tadzio... wygląda jak mały Tadzio


Poza nóżkami to było drugie zaskoczenie tego dnia. Przez całą ciążę, mój mąż uparcie twierdził, że nasz syn to Kazimierz. Mało komu się podobało, ale zgodnie z naszą umową on podejmuje decyzje. Przez tyle miesięcy właściwie wszyscy zdążyli się przyzwyczaić - "Jak tam Kazik", "Połóż to w pokoju Kazika" itp... Myślę, że zmiana imienia była dla niektórych większym szokiem niż jakieś tam krzywe stopy:) Dlatego do dzisiaj niektórzy mówią do małego Tadzimierz:)


Ale wróćmy do naszej opowieści.

- Nie wychodzicie dzisiaj. Słychać jakieś szmery na sercu. Pewnie fizjologiczne. Musimy to zbadać - powiedziała lekarka na obchodzie. 

Byłam już spakowana - fizycznie i psychicznie. Mojej Michaliny (1,5 roku)  nie widziałam już 3 dni. To pierwsza nasza rozłąka na taki czas. Wiedziałam, że krzywda jej się nie dzieje, była otoczona całą rodziną. Pewnie nawet nie zdążyła zatęsknić. Co innego ja... wiedziałam, że to tylko trzy dni, że tyle właśnie muszę wytrzymać. Gdy usłyszałam, że zostajemy i nie zobaczę jej dzisiaj - pękłam. Rozkleiłam się jak małe dziecko, szalejące we mnie hormony z pewnością pomogły. Ale serce to serce. Musimy czekać. 

Pobyt w szpitalu z małym Tadkiem był jak pobyt w SPA. Dwuosobowa sala, najwygodniejsze łóżko na jakim spałam, przepyszne jedzenie i przemiłe położne. Moje samopoczucie po CC genialne. Spokojne, śpiące dzieciątko w mydelniczce tuż obok mnie. Brak problemów z karmieniem. Nawet przeczytałam jedną książkę. Idylla. Gdyby nie te stopy...

Dobrze, że nie musiałam na nie patrzeć. Longety owinięte bandażem skutecznie je maskowały. Jak patrzyłam na niego gdy śpi, zapominałam, że coś jest nie tak. Wyglądał tak spokojnie, mogłam tak siedzieć godzinami. Ale gdy tylko chciałam go podnieść, przytulić - był taki "sztywny " i "wyprostowany" - nie jak noworodek, skulony niczym mała kuleczka. Pielęgnacja też była inna, nie można go było wykąpać (w sumie dobrze, że zrobili to na sali porodowej), jedynie przemywać wacikami. Zmienianie pieluch tak, żeby nie ubrudzić bandaży i żeby nie zawilgotniały, było nie lada wyczynem - kto miał kiedyś styczność z malutkim chłopcem wie, że jest to jak walka z wiatrakami. Znalezienie wygodnej pozycji do karmienia dla naszej dwójki zajęło mi troszkę czasu. W sumie każdego dziecka trzeba się nauczyć, z Tadziem było trochę poza utartymi schematami, ale było to wyzwanie a ja wyzwania lubię. 

Nie weszłam do internetu, żeby poczytać o SKS. Nie chciałam nic wiedzieć. Dostawałam dziesiątki smsów - "Kasia, nie przejmuj się, to jest całkowicie wyleczalne. Będzie dobrze". Odpowiadało mi to. W tym momencie moi znajomi i rodzina wiedzieli pewnie więcej o tej wadzie niż ja. Ja wiedziałam tylko tyle, że mamy w środę zjawić się na założenie gipsu. Koniec i kropka.

Pierwsze longety (10 godzina życia)
Czwarta doba w szpitalu, echo serca potwierdziło szmery. Jakaś struna, która pewnie sama się wchłonie. Możemy wychodzić. Jechałam do domu pełna obaw. Jak zareaguje Misia na mój powrót, co zrobi jak zobaczy Tadzia.  Jej...jak ja się niebotycznie stęskniłam!

Podjechaliśmy pod dom wieczorem. Ja z lekko trzęsącymi się nogami otworzyłam drzwi wejściowe. Przed moimi oczami ukazała się najpiękniejsza istota jaką w życiu widziałam, idealna, dziwnie duża - moja kochana córeczka. Ukucnęłam na podłodze gotowa do uścisku a ona stała jak zamurowana. Nic. Stoi. 

-Misieńko chodź do mamy, już wróciłam. Chodź się przytulić!

Ani drgnie. Stoi. Nie wiedziała co się dzieje. Ja nie wiedziałam co zrobić. Ta chwila trwała wieczność. Byłam bliska płaczu.

Nagle na jej buzi pojawił się ogromny uśmiech. Wyszczerzyła swoje śliczne białe ząbki, wyciągnęła ręce i wpadła mi w ramiona krzycząc najpiękniejsze słowo "mama"! Łzy poleciały mi po policzkach ze wzruszenia, ale na mojej twarzy był ogromny uśmiech. Tuliłam ją z całej siły. Nie chciałam puścić. 

Wtedy dopiero do przedpokoju wszedł Radek z Tadziem w nosidełku. Misia oderwała się ode mnie, podbiegła do fotelika i od razu przytuliła się do swojego braciszka. Oderwała się od niego na chwilkę, spojrzała na mnie, na brata, znowu na mnie i krzyczy:

- TADZIUUU !!! 

Wtedy wszyscy się roześmialiśmy. Atmosfera w domu rozpromieniała, ja rozpromieniałam! Tadziu poznał obie babcie i swój nowy dom - pełen kolorowych balonów, wywieszonych na jego cześć. Z nosidełka przełożyliśmy go do wiklinowego kosza i Michalina mogła  dokładnie obejrzeć brata. Patrzyła na niego jak zaczarowana, kazała przykrywać, odkrywać, przykrywać... Odrywała się na chwilę od niego i zaraz znowu wracała sprawdzać czy na pewno jeszcze tam jest. A gdy Tadziu otworzył oczy i spojrzał na swoją siostrę... wtedy zrodziła się miłość. Taka szczera, prawdziwa, na zawsze. 



Od momentu wejścia do domu nikt nie mówił o stopach. Całkowicie o tym nie myśleliśmy, zapomnieliśmy. Czas się zatrzymał. Liczyło się tylko to ogromne szczęście, że w końcu jesteśmy wszyscy razem, 






Nowszy post Starszy post Strona główna

1 komentarz: